sobota, 25 października 2014

Weekend No.6 - Too horrible to die!

Hell Pit Abomination - ta nazwa mówi wszystko. Prawdopodobnie jeden z najstraszliwszych potworów jakiego dane jest jest oglądać na stołach dominowanych przez skavenów. Drżące ręce, zimne poty i niepewny głos to częste objawy spotykane u graczy którzy mieli okazję przekonać się o sile Abomki na własnych figurkach.
Jakiś czas temu Aboma wyleciała z moich rozpisek. Wynikało to z fascynacji geniuszem inżynierów klanu Skryre i przemożnej chęci posiadania dwóch Warp Lightning Cannonów, co w myśl zasad ETC wyklucza możliwość wzięcia ze sobą Abominacji. Ponadto miałem problemy ze skutecznym dowiezieniem tego modelu do walki - modelu który tak lubi skupiać na sobie cały ostrzał - czy to artyleryjski czy magiczny. Jednak gdzie Warpstone, tam też i zmiany, więc to śliczne maleństwo znów gości w mojej niosącej śmierć, chaos i zagładę ekipie.
Przechodząc do rzeczy. Model okazał się okrutnie uciążliwy w malowaniu. Postanowiłem zatem pójść na kompromis pomiędzy prędkością, a jakością. Jestem w miarę zadowolony, chociaż jak zwykle - mogło być lepiej. Zwłaszcza tam, gdzie już ewidentnie się spieszyłem.

Abstrahując od kwestii modelarskich. Wczoraj miałem okazję rozegrać dwie bardzo przyjemne bitewki - na format Wrocławskiego Master Chefa (1600), oraz klasyczne ETC (2400).
1600 rozegrane przeciwko graczowi WE zakończyło się moim miażdżącym zwycięstwem - Storm Banner i zajazd pięciu oddziałów piechoty w towarzystwie Abominacji to było za dużo dla moich rajtuziastych rywali. Abomka oczywiście wyzionęła ducha, ale na tym o ile dobrze pamiętam zakończyły się moje straty - przeciwnikowi został jeden uciekający Wild Rider oraz jeden oddział Deepwood Scoutów któremu udało się uniknąć pogromu. Dużo moich szerokich jednostek i wąski stół sprawiły że dość prędko skończyło miejsce do uciekania.
Na ETC natomiast przyszło mi się zmierzyć z siłami Bretonnii. Bitwa wygrana w zasadzie w pojedynkę przez głównego bohatera tego wpisu. Coś tam rzeźbiłem magią, niewolnikami, czy innymi szczurzymi zabaweczkami, ale fakt iż już w pierwszej turze udało mi się wyeliminować za pomocą Gutter Runnerów jedyny trebusz i zarazem jedyne dystansowe zagrożenie dla mojego pupila, sprawił, że latająca frywolnie po stole Abominacja dokonała istnej masakry. Bitwy niestety nie udało nam się dograć do końca. Wynik był już jednak najpewniej znany, gdyż w momencie, w którym zakończyliśmy, przeciwnik nie miał już właściwie żadnych argumentów przy moich naprawdę marginalnych stratach.
Raportów niestety nie będzie, ponieważ nie robiłem zdjęć. Poza tym pierwsza bitwa ze sporą liczbą proxów, a druga nie dograna do końca, więc też jakoś wybitne by to nie wyszło. Może jak znajdę chwilę czasu to trzasnę je w wersji fabularyzowanej, ale w sumie nie wiem czy warto, bo z reguły bez zdjęć i tak mało komu chce się to czytać ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz